piątek, 30 grudnia 2016

rozruch

dzisiaj udało mi się dotrzeć na jogę. było całkiem ciekawie.

http://www.portalyogi.pl/

może i mało się działo i raczej był to odpoczynek niż duży wysiłek, ale chyba pochodzę trochę i zobaczę co z tego wyjdzie.

do takich wygibasów potrzeba pewnie miriadów lat.
i pińćset kilo mniej...

http://www.activeholidays.com.pl/


za to od ponad 3 tygodni ćwiczymy za to z Mr Run całkiem proste, 10 minutowe zestawy składające się z 5 ćwiczeń. początek był straszny! nie mogłam spać, bo tak bardzo bolały mnie mięśnie między żebrami, ani za bardzo chodzić, bo tak mnie piekły uda.

jednak już widzę znaczne postępy. chociażby takie, że te 10 minut nie kończy się mdłościami. albo takie, że w minutę jestem w stanie zrobić do 32 pompek (nie muszę dodawać, że damskich...), a zaczynałam od ledwie 14-16. czuję też że mięśnie mi się wzmocniły. znowu mogę wyczuć mięśnie brzucha, nie mówiąc o tym, że w końcu mam coś co się może przekształcić w bicepsa i tricepsa ;)

5 prostych ćwiczeń, które zmienią Twoje ciało w ciągu zaledwie czterech tygodni

polecam!



środa, 28 grudnia 2016

nie chwal dnia przed zachodem słońca

dokładnie tak...
ucieszyłam się początkiem listopada że udało mi się wrócić do biegania i po tym udało mi się pobiec ledwie 2 razy.
najpierw porwalam się na 9km i naciagnęłam ścięgno w stopie. później znowu wróciła kontuzja/przeciążenie kolana. i skończy się znowu na 2-3 miesiącach przerwy...

nie wspominałam wcześniej, ale Mr Run nie może biegać od lutego, od feralnego prezentu walentynkowego. od tamtego czasu bolą go mięśnie, ścięgna albo coś innego w klatce. był tak blisko maratonu a ja wszystko zepsułam...

za to, na pocieszenie, w 5 miesięcy przespacerowaliśmy prawie 1100km!

po świętach kolana męczyć bieganiem nie będę, bo na dłużej odmówi posłuszeństwa z dodatkowym, poświątecznym obciążeniem.

mam za to dzielne postanowienie wybrać się jeszcze w tym roku na jogę...
kiedyś, jeszcze na studiach, próbowałam pilatesu, ale jakoś nie zaskoczyło. a jogą się teraz wszyscy zachwycają. chociaż fakt że jest "modna" trochę mnie zniechęca...
znalazłam już studio niedaleko pracy i mam wielką nadzieję że będę na tyle zawzięta, że pójdę na zajęcia jutro rano. w końcu warto po świętach pomyśleć o sobie cieplej oraz dobrze wykorzystać koniec roku i urlop.

kto wie, może mi się spodoba i będę tak uzupelniała treningi biegowe, do których mam nadzieję wrócić jeszcze w styczniu.

sobota, 5 listopada 2016

ruch w bezruchu


udało się! wróciłam do biegania. i to, mam nadzieję, już na dobre.
jak widać ostatnie regularne bieganie miałam w marcu tego roku. później udało się przebiec w weekend majowy i długo długo nic, nie mogłam się zebrać, ciągle coś było nie tak. łącznie z tym, że od pływania, którym chciałam latem zastąpić chwilowo bieganie, zaczynało mnie boleć kolano...

w październiku biegłam 3 razy, w listopadzie już 2. i za każdym razem przynajmniej 5km.

trasę mierzę w endomondo a czas dodatkowo na zwykłym zegarku, który pauzuję kiedy stoję na światłach.
z nowego mieszkania do parku mamy nadal 2 światła, zawsze czerwone, i tylko 600m!

ostatnie 2 tygodnie były wyjątkowo ciężkie do użycia butów biegowych, bo przeprowadziliśmy się do naszego własnego M, które nie jest jeszcze całkowicie wykończone - właśnie stolarz kończy robić nam kuchnię. po pierwsze ciągle gdzieś jeździliśmy i coś musieliśmy załatwiać do mieszkania, po drugie, z powodu braku kuchni, jadaliśmy o dziwnych porach na mieście, co sprawiało że na myśl o bieganiu po jedzeniu robiło mi się niedobrze.


w czasie tak długiej przerwy od biegania udało mi się trochę popływać. jesteśmy nienormalni, więc jak już coś robimy to zazwyczaj od razu robimy z tego zawody :) pływanie też robiłam od razu na 110% - chodziłam na 30-40 min i musiałam pokonać 1-1,5 km. może dlatego kolano zaczęło mnie boleć od tak zdrowego dla stawów sportu.

jakoś od lipca zrezygnowaliśmy z kart miejskich i zaczęliśmy codziennie chodzić do i z pracy. dzięki temu codziennie robimy min 6,5km.

do tego końcem lipca zaczęliśmy grać w pokemon go i w miesiąc zrobiliśmy na piechotę więcej kilometrów niż w kilka miesięcy bieganiem... większość tego zrobiliśmy codziennymi trasami do pracy i czasem dodatkowym spacerem.

w lipcu przestałam używać endomondo do liczenia przechodzonych kilometrów i robiłam to już tylko w grze.

gramy nadal i raczej nie zdarza nam się robić dodatkowych tras tylko z powodu gry - więc możliwe, że nie jesteśmy uzależnieni ;)

780km w 3,5 miesiąca to całkiem sporo, prawda?
łydki miałam spięte jak po ostrych treningach biegowych.

poniedziałek, 29 lutego 2016

kolejne kilometry w plecy...

niestety jest ryzyko że i w tym tygodniu nie pobiegam... po 3 tygodniach w towarzystwie chorego Mr Run w końcu się zaraziłam. jak widać bieganie dało mi niezłą odporność, ale w końcu wczoraj padłam.
i najgorsze w tym wszystkim, że chyba bolą mnie zatoki, a to nie brzmi dobrze dla biegacza.

bedzie to oznaczało już prawie 30 zaległych kilometrów... będę musiała ułożyć nowy plan tygodniowy na resztę roku. i przełożyć 13km na inną sobotę, bo pewnie w tą jeszcze nie dam rady.

z drugiej strony, teoretycznie, biegać można z wszystkimi dolegliwościami powyżej szyi. zobaczymy co mi dzisiaj powie lekarz i biegowo podpowie internet ;-)

prawie jak ja


sobota, 27 lutego 2016

no i dupa...

nie biegaliśmy cały tydzień. bo katar, bo kaszel, bo marne samopoczucie. źle mi z tym, ale lepiej zrobić tydzień przerwy niż rozłożyć się porządniej...

w związku z tym jestem 15km w plecy w planie rocznym i nie zrobię dzisiaj kolejnego kroku na drodze do półmaratonu :(

poniedziałek, 15 lutego 2016

co mają walentynki do wuefu...

jak się okazuje dużo. szczególnie jeśli się przekombinowało myśląc nad dobrym prezentem walentynkowym dla Mr Run…

pocohotel.pl

pomysł był naprawdę dobry: wspólny niedzielny trening i to z trenerem biegania. bałam się, że trener i Mr Run będą śmigać a ja będę próbowała ich dogonić całą godzinę z wywieszonym językiem. otóż z dogonieniem ich miałam niewielki problem jedynie podczas rozgrzewki. bo trener przyszedł dobrze przygotowany i prawie wcale nie biegaliśmy.

nasz trening poza truchtem i ćwiczeniami na rozgrzewkę oraz rozciąganiem na koniec zawierał głównie ćwiczenia biegowe. czyli kilkadziesiąt razy przebiegnięty/ przećwiczony na różne sposoby odcinek 20-30 metrów. przez chwilę czułam się jak na znienawidzonym podstawówkowo-licealnym wuefie.

nie dość, że na własne życzenie i dwugodzinnym to jeszcze za opłatą…

całe szczęście ostatecznie oboje byliśmy naprawdę zadowoleni z zajęć z trenerem. powiedział nam trochę ciekawych rzeczy, wytknął kilka błędów (oczywiście tylko mi, bo Mr Run kazał się tylko trochę rozluźnić :) ) i dał trochę dobrych rad jak najlepiej się przygotować do maratonu.

poza wykończeniem nas ćwiczeniami biegowymi trener zabrał nas na górkę. powiedział, że wielu biegaczy nam zazdrości takich okolic i zabiłoby, żeby mieć łatwy i bliski dostęp do tak ukształtowanego terenu. jednak 2 podbiegi później ja miałam ochotę zabić się za wymyślenie tego a nie innego parku… całe szczęście trener odpuścił mi po jakiś 4 czy 5 podbiegach, a Mr Run zabrał jeszcze na 2 dodatkowe.


dzień po treningu myślę, mimo tego, że wszystkie mięśnie nóg i połowa mięśni brzucha mnie boli, że powinnam raz na tydzień zrobić sobie taki trening. mocniejsze nogi mogą pomóc mi czerpać przyjemność z biegania.
przy okazji nie sądzę, żeby tłuszczykowi spodobały się te ćwiczenia ;)


piwko i kolacja w naszej ulubionej włoskiej knajpce po takim prezencie-niespodziance smakowały nieziemsko!

żart 'co robisz w walentynki' nigdy nie był tak trafny...